Dzisiaj przychodzę do Was, żeby zarazić Was literaturę iberoamerykańską. Mam ku temu niezwykle ważną okazję. Dzisiaj zamykam akcję „Książka, dzięki której zaczęłam/zacząłem czytać” zorganizowaną przez Dagmarę z bloga Socjopatka.pl:
„Akcja „Książka, dzięki której zacząłem czytać” to projekt mający na celu wyłonienie najlepszych książek z każdego gatunku literackiego. Każdy bloger biorący udział w Akcji przedstawia jedną książkę, która jego zdaniem jest najlepszą pozycją, od której warto zacząć przygodę z danym gatunkiem.
Dodatkowo Akcją chcemy przekazać, że jest wiele ciekawych gatunków literackich, często przez nas nieodkrytych, w których inni zaczytują się bez pamięci.
Akcja trwa od 01.07.2017 do 31.07.2017 roku. Po jej zakończeniu na blogu Organizatora Akcji pojawi się lista wszystkich tytułów, z którymi chcemy Was zapoznać.”
Dagmaro! Dziękuję Ci ślicznie za zaproszenie Pozwól, że temat ugryzę po swojemu, bo książka, o której chcę dzisiaj Wam opowiedzieć zaszczepiła we mnie miłość do literatury iberomarykańskiej, a w szczególności sprawiła, że pokochałam Maria Vargasa Llosę całym swoim serduchem i za każdą jego książkę mogę dać się pokroić, choć nie wszystkie są tak samo dobre. Ale po Szelmostwach wiele jestem w stanie wybaczyć. A w dodatku po nią sięgnęłam, kiedy byłam już na studiach, więc to dowód na to, że w każdym wieku można oszaleć na punkcie jakiejś książki i autora. A to było tak: