Dawno nie pisałam nic nierecenzyjnego, nie było ku temu okazji. Weny? A może ochoty? W końcu jednak temat przyszedł do mnie sam.
Wczoraj bowiem na cmentarzu odwiedzaliśmy najbliższych, których dawno już między nami nie ma. Te wszystkie zimne groby posprzątane czasem tylko na 1 listopada, palące się znicze zmuszają do refleksji nad tym, co przemija i już nie wróci. Śmierć towarzyszy nam codziennie. Każdego dnia słyszmy sygnał karetki jadącej do potrzebującego, czytamy wiadomości o śmiertelnych wypadkach. Zrozumiałe jest więc to, że motyw śmierci w literaturze nie jest naszym wymysłem czy szaleńczym widzimisię. Po prostu piszemy o tym, co nas boli, niepokoi, co dotyka nas na codzień. Opowiadanie historii traktujemy jako terapię, jako lek na nasze lęki i strachy. Ale co najważniejsze sposób przedstawienia tego motywu jest różny, każdy inaczej postrzega bowiem kres życia, każdy ma inne doświadczenia w tej materii i inaczej sobie radzi z widmem śmiertelnej kosy, która co rusz zbiera obfite żniwa.
Zacznijmy więc od Biblii. Jezus umiera na krzyżu w mękach. Ale jego śmierć nie jest wieczna – zmartwychwstaje. Oczywiście cierpienie, ból i agonia są po coś. Chcielibyśmy wierzyć, że śmierć ma sens, że nie zabiera nam najbliższych, że wstrząsa i zostawia głębokie rany, które potrafi uleczyć jedynie czas a i to nie zawsze, też po coś. I pewnie nikogo nie poruszy to, co teraz napiszę, bo przecież to naturalne, że nieraz w złości wykrzykujemy Temu na górze, że nas zawiódł, że odebrał najukochańszych przedwcześnie. Wtedy na nic nasze wierzenia czy biblijne przekazy, ponieważ złość i ból potrafią zdominować nasze pozytywne uczucia.
Bywa też czasem, że z miłości jesteśmy w stanie umrzeć za tę drugą osobę. Tutaj akurat Szekspir był w tym dobry. Słynna para kochanków, Romeo i Julia, skoczyłaby za sobą w ogień, co zresztą udowodniła– skończyła bowiem marnie, swoją miłość zabrała do grobu. To jednak nie jest nic nadzwyczajnego. Wcześniej średniowieczna para, Tristan i Izolda utwierdziła nas w przekonaniu, że nawet kostucha czy osobne groby nie rozłączą zakochanych. Głóg porastający ich trumny połączył ich na zawsze.
Ale żeby nie było. Nie tylko stare dobre dzieła mówią o śmierci, która jest nieodłącznym elementem naszej egzystencji. Chętnie czytamy o zbrodniach w kryminałach polskich tudzież zagranicznych. Trup tam ściele się gęsto. My, autorzy i czytelnicy nie roztkliwamy się zbytnio nad denatem. Bardziej interesuje nas motyw, sposób i ewentualnie sprawca – w różnych kombinacjach, np. sprawca znany jest od początku, ale my tylko chcemy poznać przyczynę morderstwa. W kryminałach zbrodnia bywa przerażająca, ale mam wrażenie, że tutaj jesteśmy bardziej znieczuleni. Pragniemy krwi, śmierci i odpowiednio udokumentowanego śledztwa. I choć zabrzmi to okrutnie: żądamy krwistej, mięsistej rozrywki.
Jednak nie zawsze jesteśmy tak bezduszni. Zdarza się, że przeżywamy stratę bratniej duszy, mamy, taty razem z głównymi bohaterami. Skupiamy się na wszystkich fazach żałoby, jak choćby w Poduszce w różowe słonie Joanny M. Chmielewskiej, w której dziewczynka musi poradzić sobie z nagłym odejściem mamy. A przyjaciólka tej ostatniej musi się pozbierać, by zaopiekować się wcześnej wspomnianą dziewczynką.
Natomiast świętej pamięci Terry Prachett miał swój sposób na pisanie o kostusi, którą wyobrażamy sobie na wiele sposobów. Poświecił jeden cykl właśnie tejże postaci, zmieniając jej płeć. U tegoż pisarza śmierć jest bowiem rodzaju męskiego (ten śmierć), który choćby w Morcie, czerpie z życia pełnymi garściami. Ponadto warto dodać, że angielski twórca nigdy nie kazał nam się smucić, bawił i mimo wszystko nadal bawi nas specyficznym poczuciem humoru, za który ogromna rzesza czytelników go pokochała.
Bywa też, że kostuchę traktujemy po macoszemu. Tylko wspominamy w swoich dziełach, że ktoś zszedł z tego świata. Nie zawsze nawet kwapimy się, by podać przyczynę, Piszemy na chłodno i bez emocji: Ojciec Aurelii zmarł, gdy była dzieckiem. Nie wybałuszamy oczu. Przyjmujemy do wiadomości i nie rozmyślamy nad tym więcej. Ważniejszy bowiem jest romans czy sceny erotyczne, od których serce bije mocniej i robi nam się gorąco.
Na koniec przyznam z niemałym zaskoczeniem, że każde z tych obliczy śmierci jest dobrym materiałem na książkę, no choćby dobre opowiadanie. I każda z przytoczonych przeze mnie wersji fascynuje, poraża i daje do myślenia, czyż nie?
A Wy jak odbieracie śmierć w literaturze?
3 komentarze
Mnie poruszył tomik Różewicza „Matka odchodzi” oraz „Smutek” C.S. Lewisa. Polecam szczerze.
Dla mnie śmierć jest zawsze ciekawym motywem. Poczynając od tej prześmiewczej jej postaci w wykonaniu Pratchetta, a na jej tragicznej postaci kończąc. W gruncie rzeczy, to jeden z ważniejszych motywów i często stanowi podwaliny dla ciekawych historii.
Zdecydowanie
Bez niego nie byłoby współczesnej literatury.