Cały Internet opanowała Potteromania. Wstyd się przyznać, ale mnie też dopadła. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza moją ciekawością i chęcią powrócenia do starych, dobrych znajomych, którzy kilka lat temu towarzyszyli mi codziennie przez jakiś czas.
Całe szczęście, że w sobotę nie musiałam jechać do miasta. Pod blokiem, w Biedronce, na półce leżało mnóstwo egzemplarzy, bardzo przeze mnie wyczekiwanej książki o tytule Sami Wiecie Jakim. Najdziwniejsze jednak było to, że: nikt specjalnie nie szalał i nie było problemu, żeby ją kupić. Nie musiałam stać pod sklepem bladym świtem, przed otwarciem, zatem sytuacje rodem z promocji w Media Markt mnie ominęły. Z jednej strony trochę byłam rozczarowana, że nikt nie był zainteresowany, że nie musiałam walczyć o książkę, że nie było bójek ani wyścigów. Z drugiej cieszę się, że nie musiałam urządzać polowania na nowego Harry’ego. Mogłam już w sobotę na nowo zanurzyć się w magicznym świecie, pełnym zwrotów akcji.
Jako fanka – zresztą już dorosła, która przeczytała Pottera w całości dopiero po dwudziestce, mówię, że nie żałuję. Cieszę się, że poznałam dalszy ciąg przygód czarodzieja. I mimo niedociągnieć, mnie się podobało. Sentyment i to samo uczucie, które towarzyszyło mi kilka lat temu ożyło. I nie opuściło do samego końca.
Choć z żalem stwierdzam, że czuję niedosyt. Wszystko za sprawą formy przekazu. Harry Potter i Przeklęte Dziecko to sztuka, która na deskach teatru musiała wyglądać wyśmienicie, ale jako książka była takim zbiorem migawek, obrazów szybko przesuwających się przed oczami. Dobrze nam znani bohaterowie z poprzednich części, zmienili się, dorośli i tylko trochę przypominali te stare, poczciwe postaci. Trochę szkoda! (Ale w sumie nie ma się co dziwić, w końcu Harry był już dojrzałym, czterdziestoletnim mężczyzną, Ron, Hermiona – wcale nie młodsi.)
Ponadto szalenie brakowało mi wszystkich smaczków i niuansów, które znajdziemy w siedmiu tomach. Brakowało mi rozwinięcia konkretnych wątków (jestem jednak w stanie na to przymknąć oko, bo scenariusz rządzi się swoimi prawami). Niestety moja ciekawość nie została w pełni zaspokojona, ale choć trochę – „nakarmiona”. I mimo że wielu będzie narzekało, że to nie ten Harry, nie ten poziom i czasem coś zgrzyta, to…
Żeby nie było! Książka mi przypadła do gustu, bo niewątpliwym plusem była mroczna atmosfera, walka dobra ze złem. To ostatnie to coś, co zawsze było widoczne w Harrym Potterze. Poza tym odrobina magii, dobrze znany Hogwart, sprawiały, że człowiek czuł się prawie jak w domu. Znane zaklęcia, napięcie, zwroty akcji i stopień wciągnięcia w wir wydarzeń nie odbiegały od tego, co czułam podczas lektury całej serii. Tak, miałam wypieki na twarzy!
A teraz jako fanka powiem Wam (zupełnie nieobiektywnie – nie bijcie): zapomnijcie o tym, co napisałam powyżej. Kocham Harry’ego, nawet w tej niedoskonałej wersji, ale każdy, kto uwielbia tego chłopca z blizną, powinien sam wyrobić sobie własne zdanie na temat tego scenariusza. Bo myślę, że to musiał być naprawdę dobry spektakl. A i książka może sprawić ogromną frajdę. Mnie sprawiła!
Ale na Dumbledore’a, chcę więcej! Chcę intensywniej! I chyba czas przeczytać Pottera jeszcze raz.
A Wy już przeczytaliście Harry’ego Pottera i Przeklęte Dziecko? Co myślicie?
2 komentarze
Ja „Przeklęte dziecko” kupię dopiero jutro i przyznam, że nie będę tego traktować jako kolejnej części, biorąc pod uwagę, że Rowling nie pisała tego scenariusza, a tylko udostępniała materiały związane z całym magicznym światem. Niemniej jednak cieszę się, że Tobie ta książka przypadła do gustu i przywróciła do Twojego życia trochę magii :)))
Tak, tego nie można traktować jako kolejnej części, chociaż wszyscy tak robią. Nie jest to idealna książka. To ciekawa sztuka, ale w sumie chodziło o frajdę:) Zadanie więc spełnione.